W naszej codzienności co jakiś czas odbija się echem pogląd, że „Albert Einstein też był słabym uczniem i zobacz co osiągnął!”. Z oczywistych, czysto logicznych względów nie mogła być to prawda, jednak dzisiaj chciałbym ostatecznie obalić ten krzywdzący wiele pokoleń uczniów mit. Nadarzyła się ku temu doskonała okazja, ponieważ jestem świeżo po lekturze książki francuskiego fizyka i filozofa nauki Étienne Klein’a „Podróże z Albertem Einsteinem”. Étienne mistrzowsko wyłożył w niej fakty z młodości Alberta, które rozwiewają wszelkie wątpliwości i skazują na porażkę alternatywne interpretacje umniejszające jego wyjątkowości. Swoją drogą, polecam z czystym sumieniem książki Copernicus Center Press – jeszcze nigdy się nie zawiodłem, a ta pozycja stanowi szczególne potwierdzenie ich wyjątkowej wartości.
Wracając do Alberta, uważam, że warto potraktować przykład mitu jego przeciętności jako przestrogę. Zwróć uwagę, jak łatwo nami manipulować! Wystarczy, że ktoś przedstawi nam wąski wycinek faktów, a my bezrefleksyjnie powtarzamy go dalej. W dodatku, jak wiadomo, każde kłamstwo powtórzenie wielokrotnie…
Rzeczywiście, Einstein nie potrafił się odnaleźć w rzeczywistości monachijskiego Gimnazjum Luitpolda. Nauczycieli uważał za „poruczników” i… miał rację. Pamiętajmy, że mówimy o roku 1894, kiedy to chłopcy byli przygotowywani do odbycia surowej służby wojskowej, politycy, a nawet kierowcy taksówek (!) nosili wojskowe mundury, w dodatku ulicami miast maszerowały wojskowe defilady. Wymagano bezrefleksyjnego, absolutnego posłuszeństwa. Przeraża fakt, że ten system opresyjnej, militarnej wręcz edukacji działał dość skutecznie, ponieważ większość rówieśników Alberta nie mogło się doczekać odbycia służby wojskowej… W związku z powyższym, drażni mnie również porównywanie obecnego systemu szkolnictwa do tamtego – zwanego potocznie pruskim. Tamci chłopcy byli prawdziwymi jego ofiarami. Wydrenowano i odarto ich z refleksji do tego stopnia, że bez zastanowienia byli gotowi pozostawić najbliższych i oddać własne życie w imię cudzych interesów. Nieprzyzwoite i krzywdzące dla ich cierpień i doznanych od systemu „pruskiej szkoły” krzywd jest zestawianie z tamtą rzeczywistością wymogu napisania 5 zdań z wyrazem „biedronka”, albo rozwiązania w domu kilku równań matematycznych, prawda?
Wróćmy jednak do piętnastoletniego wówczas Alberta Einsteina – pacyfisty, chłopca w którym odrazę budziły wszelkie objawy przemocy i nieuzasadnionej hierarchii „z nadania”. W tamtym świecie był zupełnym outsiderem. Prawdą jest, że profesor greki wykrzykiwał do niego: „Pan nigdy niczego nie osiągnie!”. Gdy Albert zapytał czym go uraził, ponieważ nie wydawało mu się, żeby w czymś zawinił, profesor miał odpowiedzieć: „Przez samą swoją obecność nadwątla Pan szacunek klasy wobec mnie!”. Przyznasz, że to idealna ilustracja dla schematu indoktrynacji i wszczepiania uczniom bezrefleksyjnego posłuszeństwa autorytetom z nadania, z którego Albert chciał się za wszelką cenę wyłamać. Bronił się również przed kolejną metodą kształcenia przyszłych żołnierzy – pozbawionym myślenia „wkuwaniem na pamięć” i koniecznością wyklepywania tych treści jak z karabinu maszynowego, zasłaniając się swoją „słabą wówczas pamięcią”. Wolał znosić kary, niż się ugiąć. Tutaj również nie możemy stawiać znaku równości pomiędzy dzisiejszym szkolnym zapamiętywaniem i zdobywaniem nowych informacji, by później móc je obrabiać i budować z nich mądrość a ówczesnym „zapamiętaj – wyrecytuj – nie pytaj – wykonaj, ponieważ ja tak mówię!”. W takich realiach Einstein faktycznie był elementem, który nie pasował do układanki. Dlaczego jednak miałby sobie tym zasłużyć na naszą opinię, że był słabym uczniem?
Wiemy już czego młody Albert nie robił, czas pochylić się nad tym, co go pasjonowało. W przerwach pomiędzy lekcjami czytywał książki popularnonaukowe, np. „Kosmos” Aleksandra von Humboldta, grał na skrzypcach (swoją drogą, wielu ówczesnych fizyków grywało na jakimś instrumencie), pasjonował się rozwiązywaniem zagadek matematycznych i logicznych zadawanych mu przez stryja Jakoba (bardzo ważna postać). Również za namową stryja, w wieku 13 lat, przeczytał CAŁY traktat Euklidesa o geometrii.
W pewnym momencie rodzice Einsteina musieli wyjechać do Mediolanu, gdzie ojciec wraz ze stryjem zyskali kontrakt na pracę nad oświetleniem miasta. Co zrobił młody Albert? Poprosił lekarza o wystawiane zaświadczenia, że ze względu na zły stan zdrowia potrzebuje przynajmniej półrocznej przerwy od nauki pobieranej w Gimnazjum i czasu spędzonego wśród swoich bliskich. Na odchodne poprosił jeszcze nauczyciela matematyki o zaświadczenie, że UWAGA: jego rzeczywista wiedza odpowiada tej z poziomu uniwersyteckiego! Pamiętajmy, że nauczyciele nie darzyli go szczególną sympatią, więc raczej żaden z nich nie zgodziłby się na wystawienie takiej oceny na wyrost. Albert pojechawszy do Włoch oświadczył swoim rodzicom, że nigdy więcej nie wróci do tamtej szkoły, która napawa go odrazą i… samodzielnie przygotuje się do egzaminów wstępnych w Instytucie Politechnicznym w Zurychu. Miał wówczas 16 lat. Podczas tej nauki potrafił skupić się tak mocno, że hałaśliwe otoczenie wydawało się nie docierać do jego świadomości. Ponoć, gdy był już dorosły, zamknął się na bardzo długo w łazience i gdy domownicy wyrazili zaniepokojenie, ten krzyknął przez drzwi, przepraszam, myślałem, że jestem w swoim gabinecie. Niestety, w tym przypadku upór i niechęć do uczenia się „na pamięć” tego, co go nie interesuje, przekreśliły marzenia szesnastoletniego Alberta o rozpoczęciu uniwersyteckiej kariery (2 lata wcześniej od oficjalnie ustanowionego wieku). Uzyskał wybitne wyniki z matematyki i fizyki, jednak wiedza z zakresu historii, języków obcych, botaniki i zoologii nie okazała się być wystarczającą, by pomyślnie zdać egzaminy wstępne. Jego talent został mimo wszystko dostrzeżony i sam dyrektor Instytutu zaproponował mu pobieranie w ciągu najbliższego roku nauki w szwajcarskim Aarau i podjęcie ponownej próby na egzaminach wstępnych za rok. Szkoła w Aarau wyjątkowo pasowała stylem i podejściem do edukacji do wyjątkowości umysłu Alberta. Uczono w niej na podstawie idei szwajcarskiego pedagoga Johanna Pestalozziego, którą można streścić mniej więcej tak: uczyć można tylko w radości i przede wszystkim bez pośpiechu. Błędy nie były uważane za „moralne przewiny”, ale za paliwo kształcenia. „Błędy wykryte i naprawione, skorygowane, pozwalają przejść od niezrozumienia do zrozumienia“ (1), str. 32. Einstein zdobył w szkole w Aarau świadectwo dojrzałości i ponownie przystąpił do egzaminów wstępnych w Zurychu. Uzyskał najwyższe wyniki z matematyki i fizyki (chociaż zgodnie z anegdotą pomylił liczby urojone z rzeczywistymi), a na oddanie wypełnionego testu potrzebował jedynie 75 minut ze 120 przewidzianych na jego rozwiazanie. Jak widać, był niezwykle zdolnym młodzieńcem!
W roku 1900 miał zakończyć się etap formalnej edukacji Alberta. Latem przystępował do egzaminów kończących czteroletni okres pobierania nauki w Zurychu. Do egzaminów podszedł, jak to miał w zwyczaju, bez większego entuzjazmu i zaangażowania – z przymusu. Mimo wszystko, uzyskał dobre wyniki i zajął 4 miejsce na swoim roku. Warto jednak dodać, że wówczas do egzaminów końcowych przystąpiło… 5 osób! To dopiero indywidualizacja w nauczaniu akademickim. Sam Einstein pisał, że przymus nauki do egzaminów był dla niego tak odstręczający, że po ich zakończeniu myślenie o jakichkolwiek problemach naukowych przepełniało go obrzydzeniem. Stracił zapał do nauki, którą wcześniej tak kochał. Swoim nieustępliwym charakterem i brakiem szacunku do wszelkich form autorytetu nie zaskarbił sobie przychylności wykładowców. Cóż.. Każdy ma wady, których nie potrafi się wyzbyć, nawet sam Einstein. Przysporzyły mu one wielu problemów, ale w końcu bez nich nie stałby się pewnie tym samym Albertem Einsteinem. Uwaga dla nas – naśladujmy jego mocne strony, wystrzegajmy się wad. Będąc „oryginalnym, wolnym ptakiem” nie mógł liczyć na listy polecające niezbędne do zdobycia wówczas posady na Uniwersytecie. Bez nich wszystkie akademickie drzwi pozostawały niestety zamknięte. Einstein był zmuszony by ubiegać się o posadę w Federalnym Biurze ds. Własności Intelektualnej w Bernie. Posiadał wymagane kompetencje, w dodatku analizowanie wniosków patentowych sprawiało mu radość i obcował z modnymi wówczas patentami związanymi z elektromagnetyzmem. Pracę rozpoczął w 1902 roku i miał dużo czasu na własne rozmyślania. Właśnie Berno było miejscem narodzin jego wielkich idei. W 1905 roku w ciągu zaledwie kilku miesięcy opublikował 5 przełomowych artykułów naukowych. Wyszedł z cienia zwykłego inżyniera patentowego i wypłynął na szerokie wody wielkiego oceanu fizyki, choć… na jakiekolwiek docenienie również musiał długo czekać. Początkowo jego prace nie wywołały żadnego odzewu. Później z pomocą przyszli Max Planck i dość niespodziewanie – krytykujący go wcześniej wykładowca matematyki – Minkowski.
Kariera wybitnego geniusza zaczęła nabierać tempa a kontynuacja tej monetami trudnej i pełnej zwrotów historii jest już wszystkim doskonale znana.
Jak widzisz, Albert Einstein był od samego początku WYJĄTKOWYM a nie słabym uczniem.
Ciekawostkę stanowi jego skromność i fakt, że część sukcesów przypisywał swojemu powolnemu rozwojowi osobniczemu. Dość późno zaczął płynnie mówić, co ułatwiło mu wykształcenie myślenia niewerbalnego (choć współczesne koncepcje stawiają tu duży znak zapytania) – obrazowego, a jako “późnorozwojowiec” zagadnienia przestrzeni i czasu rozpatrywał (we własnej opinii) już jako dorosły, nie jak większość osób w okresie dzieciństwa, stąd jego pogłębione analizy tych zjawisk.
Choć sam ochoczo negował autorytety, jasno stwierdził, że nie stworzyłby swojej teorii, gdyby nie Galileusz, Newton, Maxwell i Lorenz – my również nie powinniśmy się obawiać “stawania na ramionach olbrzymów”!
Na koniec naszej opowieści o względności, warto wspomnieć, że patrząc z przejęciem na działania Hitlera, Einstein wyrzekł się nawet swojego pacyfizmu. Niezależnie od okoliczności i pobudek, które nim kierowały, niewiele przed wypłynięciem do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej (już na zawsze), odpisał w liście do młodego pacyfisty, że w obecnej sytuacji, gdyby był obywatelem Belgii, nie odmówiłby służby wojskowej. Zagrożona była bowiem cała europejska cywilizacja i wolność, o którą walczyli poprzednicy… Tu pozwolę sobie pozostawić Cię ze sporym znakiem zapytania.
1. Étienne Klein: „Podróże z Albertem Einsteinem”. Copernicus Center Press, Kraków, 2018.
Podziel się swoją opinią